Na początek wyjaśnienie: robaki nie mają nóg; wiemy o tym. Straszyki z wyspy Lord Howe (Dryococelus australis) z pewnością są owadami - ale i tak większość ludzi na ich widok zakrzyknie "robak!". Taki straszyk mierzy do 20 cm i w ogólnym zarysie przypomina patyczaka z lekką nadwagą: wydłużone ciało, sześć nóg, na głowie antenki… można powiedzieć, klasyk.
Łazi po gałęziach, zjada liście eukaliptusa i niespecjalnie przejmuje się kwestiami żeglugi. Niestety, to właśnie katastrofa statku sprawiła, że straszyki z wyspy Lord Howe niemal wyginęły. Niemal – bo dzisiaj ludzie rozwiązali problem, który kiedyś niechcący stworzyli.
O co chodzi z tą wyspą?
Lord Howe to niewielka wulkaniczna wysepka zlokalizowana na Morzu Tasmana, 600 km na wschód od Australii. Izolacja sprawiła, że żyły tam różne niesamowite zwierzęta, w tym wspomniane wyżej straszyki, ale też wiele gatunków ptaków (co interesujące, nie miały one wrodzonego strachu przed ludźmi – można było bez podejść i schwytać je gołymi rękami). Cała ta menażeria miała się dobrze aż do 1918 roku, kiedy na mieliźnie w okolicy wyspy osiadł statek, SS Makambo. Wysiedli z niego nie tylko ludzie.
Wraz z rozbitkami na wyspę dostały się szczury. I to właśnie one stały się prawdziwą plagą dla żyjących na Lord Howe zwierząt. Gryzonie mnożyły się na potęgę i zjadały wszystko: nasiona, jaja, pisklęta, owady… 5 endemicznych gatunków ptaków wymarło, a pozostałe też nie miały lekko. Plaga dotknęła także straszyki – ostatnie sztuki widziano w latach 20. XX wieku.
Sytuacja zmieniła się dopiero w 2001 roku – wówczas odkryto niewielką, liczącą 24 osobniki kolonię, żyjącą na skalnej kolumnie usytuowanej 23 km od wyspy i nazywanej Piramidą Balla. Miejsce było trudnodostępne i mało przyjazne – a mimo to dzielne straszyki właśnie tam przetrwały. Co ciekawe, nie jest jasne, jak sie tam dostały - nie latają, a od wyspy dzielił je kawał wody. Po odkryciu ich miejscówki cztery okazy zostały złapane celem ratowania zagrożonego gatunku.
Na ratunek robalom
Gatunek był krytycznie zagrożony wyginięciem, więc uczeni dołożyli starań, by cztery złapane owady miały jak najlepsze warunki bytowania. Umieszczono je w klimatyzowanym budynku, a pracownicy przed wejściem musieli się dezynfekować, by przypadkiem nie wnieść do wnętrza wirusów czy bakterii.
Początkowo straszyki były dość nieśmiałe wobec siebie i nie chciały się rozmnażać; może były zestresowane zmianą środowiska, a może chodziło o to, że złapano… niewłaściwe osobniki. Ten konkretny gatunek owadów łączy się w pary – może więc schwytane zwierzęta to nie były „małżeństwa”. Irytacja uczonych była tym większa, że w razie braku odpowiedniego samca samiczki potrafią dokonywać partenogenezy (czyli się „kserować”, produkując klony), ale i tu nie było sukcesu.
W końcu jednak wysiłki ludzi zostały nagrodzone – straszyki zmieniły zdanie i zadbały o przedłużenie gatunku, zaś ich potomstwo przekazano innym ogrodom zoologicznym. Obecnie sześć placówek na świecie ma te owady – od tego roku jest wśród nich również praskie ZOO.
Oczywiście to nie koniec – nie chodziło jedynie o to, by straszyki w ogóle przeżyły, ale by mogły powrócić na swoją wyspę. W tym celu należało jednak pozbyć się szczurów, co udało się dopiero w 2019 roku. I pomyśleć, że wszystkie te starania, wysiłki i nakłady pieniędzy byłyby zbędne, gdyby nie jeden statek…
Tagi: straszyk, Howe, Makambo, ciekawostki, owadLord Howe Island stick insect: The Prague Zoo has joined an international effort to ensure the survival of a rare insect that had been considered extinct for more than 80 years. https://t.co/2Uh7BUB6Rr https://t.co/2Uh7BUB6Rr
— Belfast Telegraph (@BelTel) April 8, 2025